![]() |
|
![]() | |||||||||
Jaśnie Wielmożnego Krasnodębskiego Posła Liwskiego Miany na Sesyi Sejmowej dnia 20 lipca roku 1793 Najjaśniejszy Królu i Najjaśniejsze Sejmujące Stany! Rozdawnicza łask natury ręka, nie wszystkich równemi osypała darami, w jednych przemiar, w drugich niedobór widzieć się zdarza. Jedni nad swą potrzebę hojniejszymi obdarzeń dostatkami, drugim uskąpiony jest nawet koniecznych potrzeb wydział. Lecz Opatrzność, ożywiająca dzielność natury i opiekująca się jej płodami, nie dozwala nikomu z tych rozpaczać, którzy nie są dobrowolnemi jej nakazów gwałcicielami. - W prędszym czy późniejszym czasie, przy tym bywa wygrana, u kogo niewinność na tarczy, a w czynów pędzie, za wodza, rozum z cnotą, co zdradę gani. Lecz mu dalekośmy podobno zbroczyli z dróg cnoty, któremi ojcowie nasi dla swego i Ojczyzny uszczęśliwienia, a dla naszego przykładu chodzili, kiedy z jednego nie podniósłszy się upadku, w nie dojrzaną powtórnie wpadliśmy przepaść. Przestronne niegdyś wielkiego Królestwa Polskiego granice, ściśnione zostały w tak mały obręb, iż ledwo teraz z pomniejszych księstw, nam dawniej hołdującym, któremu równać się może. I ci, którzy przyjmowali od Polaków prawa, jako ich hołdownicy, w tonie panowniczym teraz do nas się odzywają i słuchać ich musiemy. Najpewniejsze nadzieje nas omyliły, przyrzeczenia zawiodły, przyjaźnie zdradziły. - Smutne to jest dla nas zdarzenie, lecz śmiem powiedzieć, że samochętne. - Kto drugim nie dotrzymuje wiary, sam nie jest wartym onej tym więcej nie jest wartym, by ludzie obietnice dotrzymywali tym, którzy samemu Bogu przyrzeczenia przysięgą stwierdzonego nie dotrzymują, stając się z łatwością krzywoprzysięzcami. Wiem ja to, że co się za onegdaj stało, już to cofniętym wrazie być nie może. Wiem, że rozmysł nad rzeczą już uiszczoną i zwrócić się nie mogącą, niczym więcej nie jest, jak tylko rozjątrzeniem boleśnej rany, którą każdy prawdziwy Polak najdotkliwiej czuć musi. Lecz wiem oraz i to, że przypominanie przeszłych nieszczęść czyni nas ostróżniejszemi na przyszłość, i ciągły wstyd występnych czynów zachęca nas ku cnotliwszym nadal postępkom. Gdyśmy zostali, mali co do kraju, mali co do sił, i mali co do ludności, bądźmyż przynajmniej więksi odtąd co do sposobu myślenia i czynów następnych! Bo to od nas samych, nie od losu zależy. Pomimo większości prześladowców i występkami cechowanych ludzi, jest moc niewidzialna ukonieczniająca nas do szanowania i wielbienia cnoty, w ludziach tych nawet, którzy nam skądinąd nie są miłemi. Taką ja cnotę widzę w JW. Ambasadorze rosyjskim, przewaga jego nie była nam miłą. Lecz cnota warta jest, by miała naśladowców, dopełnił to wszystko chociaż z naszą szkodą, lecz z swoim zaszczytem, co minister poczciwy i do wierności obowiązany swojej Ojczyźnie i Monarchini był powinnym. Straszył nas, groził i głaskał, aż zrobił, co mu Instrukcyą było powierzoną, gdybyśmy i my z równą stałością w przedsięwzięciach, a nie czułością na groźby i łechtania, pełnili obowiązki Polaków, reprezentantów narodu, i dzieci nieodrodnych Matki swej Ojczyzny, bylibyśmy, jeśli nie szczęśliwszemi, przynajmniej sławniejszemi. Ale już się to stało, wzywam Boga, Stwórcy mego, iż nie z moją chęcią. Szukajmyż teraz przynajmniej lekarstwa, uczynić nasze nieszczęście znośniejszym, i usunąć to sprzed oczu, co by boleśną naszą ranę barziej rozjątrzało. Przejęty wdzięcznością i szacunkiem należnym dla JW. Ambasadora rosyjskiego, nie mogę, jak tylko najczulsze oświadczyć mu podziękowanie za tę opiekę, pomoc i dar nam oświadczony przed delegacyą, jak z relacyi jej wiemy. Lecz to dopełniwszy, korzystać z tej jego hojności nic mu nie kosztującej, zgoła nie chciałbym. Przyjmować ten dar, jest to uznawać, iż Rosya czyni nam łaskę z własności swojej, nie z rzeczy gwałtem sobie przyswojonej. Jest to potwierdzać samochętnie ważność jej pretensyi bezprawnie uroszczonej, w krajach mocą nam odjętych, jest to na ostatek, obowiązywać się do wdzięczności. Lecz ja jak zawsze byłem przeciwny delegacyi dobrze nam pamiętnej od roku jeszcze 1775 i zawsze nam groźnej, oraz czynom wszystkim stąd wynikłym i wyniknąć mającym, tak i teraz zawsze będąc jednostajnym, ani daru żadnego z miejsca mojego nie przyjmę, ani odstąpienia żadnej części kraju nie chcę, tylko: albo zwrócenia go całkiem, albo zatrzymania go tąż samą gwałtowną mocą, jaką wzięli, chcąc, aby te nowe odznaczone nam granice nosiły zawsze cechę widzialną przemocy i gwałtu niesprawiedliwego, przez silniejszych nad słabszemi dopełnionego. Przy tym stoję, i od tego nie odstąpię do skonania mego. Pomimo różnych zdrożności wśliźnionych w czyny Targowickiej Konfederacyi, a mianowicie w rozdawnictwie rozmaitych rang i urzędów, oraz w rozszafowaniu Skarbu Narodowego, mogę jeszcze mówić, iż związek ten uczynił nas ohydnemi w Europie krzywoprzysięzcami. Naczelnicy jego, zachęcając nas do stowarzyszenia się z sobą, i wykonania zadyktowanej od nich przysięgi, przyrzekli nam wiecznotrwałą szczęśliwość, wolność, niepodległość i całość granic. Gdy zaś te wszystkie ich obietnice opacznym skutkiem ziściły się, a nam tylko krzywoprzysięzców nadały imię, ta przynajmniej zwierzchność nas ubiedniająca, którą dotąd jako tarczę tylko, przeciwko rozbiorowi krajów nas obłudnie ubezpieczającą cierpieliśmy, aby do ostatka zbolałego serca nie rozdzierała, upraszam o przeczytanie projektu podanego przez JW. Bieńkuńskiego Posła Oszmiańskiego, z dodatkami mojemi, i za decyzyą onegoż najsilniej stawam.
| |||||||||||
![]() |
|
![]() |