wydał, wstępem i przypisami opatrzył

Henryk Olszewski

Wstęp
Sesje
Mowy
Noty
Projekty
Traktaty
Nominacje
Tabele
Przypisy


Wstęp

1. Historia edycji diariusza sejmu 1793 r.

Potrzebę wydawania drukiem diariuszy rozumieli dobrze badacze schyłku XIX w. i w latach międzywojnia. Najbardziej żarliwym zwolennikiem ich był - jak pamiętamy - Władysław Konopczyński, autor m. in. "Chronologii sejmów polskich", od której ukazania się mija właśnie 50 lat. Jedynym osiemnastowiecznym diariuszem, jaki udało się wydać po II wojnie światowej, był diariusz warszawskiego sejmu z lat 1701/1702, czyli diariusz dwóch sejmów, które stały się całością: sejmu limitowanego w 1701 r. i sejmu z limity z 1702 r. Wydawnictwo Przemysława Smolarka, cenne bo krytyczne, przygotowane wielkim nakładem sił, pochodzi z roku 1962.

Myśl wydania drukiem diariusza ostatniego sejmu I. Rzeczypospolitej zrodziła się w poznańskim środowisku historycznoprawnym na początku lat pięćdziesiątych, w okresie prac podjętych pod kierownictwem Zdzisława Kaczmarczyka nad publikacją dziesiątego tomu Volumina Legum. Jan Wąsicki pracował wówczas nad swoim doktoratem, który był poświęcony konfederacji targowickiej i reformom sejmu grodzieńskiego. Rozpoczęto wstępne prace nad rękopisem diariusza sejmu grodzieńskiego, sprowadzonym z Biblioteki Czartoryskich. Część rękopisu została skopiowana przez zespół różnych osób, a następnie skolacjonowana przez ówczesnego studenta Henryka Olszewskiego i pracownika PAN Stefana Chmielewskiego. Po śmierci Zdzisława Kaczmarczyka maszynopis został odłożony do szafy. W latach siedemdziesiątych Jan Wąsicki parokrotnie namawiał Jerzego Wisłockiego do kontynuacji edycji, ale do tego nie doszło. Ostatecznie J. Wisłocki przechodząc z UAM do pracy w Bibliotece Kórnickiej PAN zabrał ze sobą maszynopis do zbiorów tej Biblioteki, a następnie nakłonił Henryka Olszewskiego do złożenia wniosku w Komitecie Badań Naukowych o sfinansowanie opracowania diariusza.

Od połowy 1995 r. zostały wznowione prace nad tekstem diariusza, ale nie ograniczano ich do tego tylko sejmu. Finansowany projekt badawczy nosi tytuł "Diariusze sejmów I. Rzeczypospolitej" i obejmuje diariusze wszystkich sejmów z XVIII wieku. Według pomysłu Jerzego Wisłockiego ma to być początek całej serii wydawnictw źródeł do dziejów polskiego parlamentaryzmu, które rozpoczynamy od diariusza sejmu grodzieńskiego.

2. Podstawa edycji

Liczba diariuszy sejmu grodzieńskiego, przechowywanych w zbiorach rękopiśmiennych i starodruków naszych bibliotek i archiwów nie jest imponująca, jeżeli ją porównać z liczbą diariuszy wcześniejszych sejmów epoki stanisławowskiej. Ale przynajmniej kilka z nich zasługuje na uwagę, choć by dlatego, że tworzyły one oparcie źródłowe dla badaczy piszących o sejmie. Żaden z nich nie stanowi diariusza tzw. urzędowego, zamówionego i zweryfikowanego przez kancelarię litewską. Wprawdzie konstytucja pt. "Zalecenie Komisyi Skarbów Obojga Narodów" uchwalona w połowie października zobowiązywała sekretarza sejmowego Jana Nepomucena Jeziorkowskiego do wydania drukiem i dostarczenia "po jednym egzemplarzu dla każdego z senatorów i ministrów przytomnych na sejmie, wszystkich urodzonych posłów, tudzież kancelarii ziemskich", a nawet nakazała mu wypłacić wynagrodzenie jeszcze przed zakończeniem obrad, jednak uchwała nie została wykonana z braku czasu. Nie uzyskał zgody na drukowanie diariusza ksiądz Karol Malinowski, czego domagano się na sesji w dniu 3 sierpnia 1793 r. Tylko Tadeusz Korzon wysuwał przypuszczenie, że urzędowy diariusz istniał, ale zaginął w czasie zawieruchy warszawskiej insurekcji, zanim doczekał się druku. Jan Wąsicki słusznie przyjmuje, że w skomplikowanej i coraz mocniej komplikującej się sytuacji wewnętrznej po sejmie trudno było wyobrazić sobie drukowanie diariusza, skoro jeszcze w kwietniu 1794 r. nie zdołano się uporać z drukiem wszystkich konstytucji, co przecież było zadaniem o wiele bardziej pilnym. Można też zgodzić się z tym autorem, że skoro Igelström wysuwał zastrzeżenia co do autentyczności kilku przynajmniej kierowanych do druku konstytucji i celowo opóźniał ich druk, to tym bardziej nie wypadało publikować diariusza, który uchwalanie tych konstytucji opisywał i komentował. Dodajmy, że w toku sejmu wielekroć narzekano na małą wydajność jedynej czynnej w Grodnie drukarni.

Zachowane diariusze pochodzą od arbitrów i mają różną wartość jako źródło. Bogaty w treść, kompletny i obiektywny, choć zwięzły jest diariusz Mateusza Nielubowicza ze zbiorów Branickich z Suchej, przechowywany w Archiwum Głównym Akt Dawnych pod sygnaturą 55/70. Jest to diariusz, do którego sięgał swego czasu Dawid Iłowajski i z którego korzystał ostatnio Łukasz Kądziela. Jego słabością jest to, że brak w nim pomieszczonych in extenso projektów ustaw i przemówień. Wiarygodny jest diariusz znajdujący się w zbiorach Biblioteki Kórnickiej pod sygnaturą 1283, noszący tytuł: "Dyaryusz Seymu extraodynaryjnego pod zawiązkiem Konfederacyi Targowickiej dnia 17 Junii w Grodnie zebranego za uniwersałem króla Jmci w Radzie Nieustającej po przywróceniu jej przez Konfederacyją Targowicką, bezstronnym piórem od przytomnego wtedy spisany". Niestety urywa się on na sesji w dniu 5 listopada, czyli pomija dwa ostatnie tygodnie sejmu, najbardziej - jak wiadomo - dramatyczne. Mniejszy walor mają krótkie zapiski o sejmowych sesjach, zanotowane przez Ludwika Gineta ("Opisanie Sejmu Grodzieńskiego w roku 1793") oraz francuski tekst pt. "Journal de la Dičte de Grodno 1793", doprowadzony do sesji w dniu 6 lipca i przechowywany w rękopiśmiennych zbiorach Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu nad sygnaturą 216. Niekompletne są "Opisanie sejmu extraordynaryjnego podziałowego w roku 1793 w Grodnie przez Trębickiego", wydane drukiem przez Jerzego Koweckiego oraz sprawozdanie z sesji czerwcowych, zatytułowane "Protokoły sesji sejmu z roku 1793 r." w zbiorach Popielów w AGAD. Nie ma niestety diariusza sejmu 1793 r. wśród recesów gdańskich, co wynika z prostego faktu, że miasto znalazło się "za kordonami" i albo nie było zainteresowane wydarzeniami grodzieńskimi, albo - co bardziej prawdopodobne - odbierało relacje z obrad bezpośrednio od pruskiego posła Henryka L. von Buchholtza. Znikome wydaje się znaczenie licznych mów drukowanych, dostarczanych do urzędów i rozpowszechnianych przez poszczególnych uczestników sejmu ex post. Niezawsze stanowiły one lustrzane odbicie faktycznych treści wystąpień w sejmie. Miały one raczej zaświadczać obywatelskie cnoty, były przeznaczone dla potomności. Te "arkuszowe" mowy należałoby uznać bardziej za literaturę posejmową, aniżeli za integralną część samych obrad.

Nad wymienionymi diariuszami góruje - tak pod względem objętności, jak i co do treści - diariusz obecnie publikowany, zamieszczony w trzech dużych foliałach Biblioteki Czartoryskich w Krakowie, opatrzonych sygnaturami rękopisów nr 890, 891, 892, a zatytułowany: "Dyaryusz seymu 1793 roku w Grodnie agitującego się". On też stanowi podstawę niniejszej edycji. Pierwszy z rękopisów (B. Czart. rkps 890), liczący ok. 1000 stronic formatu 4o, stanowi diariusz właściwy, czyli chronologiczny opis czynności sejmu; drugi rękopis (B. Czart. rkps 891, nie brak w nim tekstów drukowanych) - uzupełnia opis czynności pełnymi wersjami przemówień: króla, ministrów, senatorów i posłów; trzeci rękopis (B. Czart. rkps 892) - zawiera zgłoszone w trakcie obrad projekty konstytucji, z których część została uchwalona i umieszczona w Volumina Legum na mocy oblaty, część do nich przemycona, a część - jako odrzucona przez izbę, pozostała w rękopisie diariusza. Materiał zawarty w tomie przemówień i tomie projektów daje się z wielką pecyzją wkomponować w tekst diariusza głównego (właściwego), w którym autor przewidział nań dokładnie właściwe miejsca. Można więc bez obawy popełnienia większego błędu powiedzieć, że trzy voluminy krakowskiego diariusza tworzą organiczną i pełną całość. Sporadyczne braki - np. w postaci kilku not dyplomatycznych - można było z łatwością wypełnić, sięgając do rękopisu Biblioteki Czartoryskich nr 982, zawierającego różne materiały odnoszące się do grodzieńskiego sejmu.

Wartość diariusza podnosi okoliczność, że umieszczono w nim relacje prawie wszystkich wyłonionych przez stany deputacji. Były nimi:

  1. Deputacja do przejrzenia tabeli stanu wojska jako też stanu kas korpusowych;
  2. Deputacja do ułożenia projektów względem banków
  3. Deputacja do traktowania z JW Posłem Pruskim;
  4. Deputacja do ułożenia projektów formy rządów;
  5. Deputacja do roztrząsania sancitów Konfederacji Targowickiej Obojga Narodów;
  6. Deputacja do egzaminowania dykasteriów;
  7. Deputacja do egzaminowania Komisji Wojskowej;
  8. Deputacja do Rady i Departamentu Interesów Cudzoziemskich;
  9. Deputacja do egzaminowania Skarbu Obojga Narodów;
  10. Deputacja do egzaminowania Rady Nieustającej;
  11. Deputacja do egzaminowania Komisji Policji;
  12. Deputacja do egzaminowania Komisji Edukacyjnej.

Tylko sprawozdanie Deputacji powołanej do ułożenia tzw. formy rządowej, przedstawiane w ostatnich dniach obrad, a w końcowej fazie ograniczone do odczytania tytułów poszczególnych konstytucji, zostało potraktowane jako formalność, i zarówno na brak czasu jak i ogromne znużenie posłów, nie wywołało już żadnego zainteresowania. Dla odmiany poważne znaczenie dla poznania funkcjonującego systemu prawa w ostatnim roku Rzeczypospolitej Obojga Narodów miała argumentacja, jaką posługiwała się deputacja tzw. sancitowa, która przez wiele tygodni rozpatrywała skargi obywateli na uchwały organów konfederacji targowickiej.

4. Zasady edycji

Przy ustalaniu zasad edycji można było oczywiście pójść śladami Przemysława Smolarka i skompletować nowy diariusz, składający się z najlepszych fragmentów wszystkich diariuszy zachowanych w naszych zbiorach, mający swą podstawę w uznanym za najlepszy i uzupełniony wybranymi opisami, które w podstawowym są albo przemilczane, albo przedstawione gorzej. Smolarek zadał sobie wielki trud, ale jego wydawnictwo stanowi budowę wielce skomplikowaną i zupełnie - naszym zdaniem - nieczytelną; jest ono zbiorowym opowiadaniem o sejmie, w którym nagminnie powtarzają się poszczególne sceny i przeczą sobie różni autorzy, w którym zmieniają się perspektywy osądu i kryteria selekcji materiału, w którym pojawiają się i zanikają wciąż nowe wątki. Tekst główny diariusza gdańskiego badacza tworzy może 10, może 20% objętności wydawnictwa, a w załączonych mutacjach pochodzących z różnych przekazów zamazują się tematy występujące w toku obrad.

Przy diariuszu tak dużym, jak diariusz sejmu grodzieńskiego, pójście tropem Przemysława Smolarka nie było więc - naszym zdaniem - sensowne. Postanowiliśmy wydać jeden diariusz, najlepszy, a nie materiały, które zwalniałyby od dalszych poszukiwań niezbędnych przy pisaniu pełnej monografii sejmu, na którą wciąż czekamy. Zamieszczamy uniwersał królewski na sejmiki oraz listę uczestników sejmowych obrad, bo znajdują się one w rękopisie krakowskim; pomijamy lauda sejmików przedsejmowych oraz mowy sejmowe, których tam niema. Wydawnictwo ma objąć jednorodne źródło; odniesienia do materiału uzupełniającego diariusz, komentarze do innych źródeł są przedmiotem rozważań we wstępie i dokumentalne w przypisach. Wyrażamy zdanie, że tylko taka prezentacja sejmu zapewnia właściwy wgląd w tok obradowania, gwarantując przestrzeganie proporcji oraz niezbędną dbałość o odtworzenie klimatu, w jakim pracował sejm.

Autor diariusza relacjonując przebieg obrad przerywał narrację w przypadku mów, które otrzymywał od autorów na piśmie, a także w przypadku zgłoszonych projektów konstytucji czy not dyplomatycznych. W tych przypadkach odsyłał czytelnika do załączonych tekstów. Dzięki takiej zasadzie lepiej został odtworzony klimat obrad i dlatego ściśle zachowaliśmy strukturę tekstu autorskiego. W odpowiednich miejscach, tak jak sobie tego życzył autor, może czytelnik przywołać wskazany przez niego tekst załącznika na zasadzie hipertekstu.

Pisownię modernizowaliśmy tylko w niezbędnym zakresie tj. stosowania łącznego i rozłącznego pisania wyrazów, poprawiania zapisów fonetycznych (np. u - ó, ż - rz), stosowania dużych i małych liter (głównie w tytulaturze osób).

Diariusz obejmuje ok. 125 arkuszy autorskich i jego publikacja w formie tradycyjnej techniki poligraficznej nie jest obecnie możliwa. Dlatego podjęliśmy decyzję publikacji na CD-ROM i wykorzystaliśmy możliwości digitalizacji tekstu do jak najłatwiejszego wykorzystywania go przez czytelnika.

5. Znaczenie diariusza i przebieg obrad

Sejm 1793 r. tkwił pośrodku tej dramatycznej drogi, która doprowadziła do upadku Rzeczypospolitej, był jednym z jej najważniejszych etapów. Przez jednych nazywany sejmem "zdrady narodowej", przez innych ukazywany jako beznadziejny wysiłek garstki patriotów - szaleńców, którzy chcieli zatrzymać koło historii, przez jeszcze innych traktowany jako "wielka komedia", stanowił on także podsumowanie trzechsetletnich dziejów sejmowania w dawnej Polsce. Chciał on częściowo przynajmniej usprawnić kadłubowe i ginące państwo i sam sejm walny, ale oczywiście było już na to za późno.

Zainteresowano się nim już w ubiegłym stuleciu i zrozumiałe, że pierwsze opracowania niewolne były od politycznych podtekstów i preferencji, tworząc rodzaj ilustracji dla toczącego się sporu o przyczyny upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Nie tylko zresztą perspektywa, z jakiej spoglądano na sejm, powodowała interpretacje jednostronne czy wręcz tendencyjne; różna była podstawa żródłowa, na jakiej wspierali swe wywody autorzy. Dawid Iłowajski np. korzystał przede wszystkim z listów pisanych przez Jakuba de Sieversa do Katarzyny II; opisywał on sejm przez pryzmat polityki rosyjskiej. Leon Wegner dla odmiany analizował - nie bez skłonności apologetycznych - postawy opozycjonistów, którzy bronili się przed naciskiem rosyjskiego ambasadora. Niezłomność poddawanych represjom posłów mazowieckich i podlaskich wyrażała - zdaniem autora - rację stanu. Na tym samym stanowisku stali Wacław Tokarz, Władysław Smoleński i Tadeusz Korzon . Z kolei Zygmunt Mann odmawiał oporowi opozycji wszelkiego autentyzmu, wyrażając zdania, że w Grodnie wszystko z góry było ukartowane.

Po wojnie zainteresowano się sejmem grodzieńskim na początku "przełomu metodologicznego" w naukach humanistycznych, czyli w okresie mało sprzyjającym pogłębionym studiom monograficznym powikłanych problemów.

Uzasadniając edycję X tomu Volumina Legum jego wydawca stwierdzał we wstępie, że grodzieński sejm stanowi apogeum "walki obozu postępu z obozem reakcji, obozu zdającego sobie sprawę z konieczności reform społecznych z obozem staroszlacheckiego zacofania, opierającego się na prywacie magnatów i bagnetach absolutystycznych monarchii rozbiorowych". Walka ta rozgrywała się - podkreślał - "na tle rozkładu formacji feudalnej i narastania elementów kapitalistycznych". Dochodził do przekonania, że sejm przyniósł "niewątpliwą klęskę obozu reform, pogrzebanie nadziei na przemiany, konieczne w ustroju państwa i społeczeństwa". "Kończąca się epoka feudalizmu" - czytamy - "jeszcze raz zapragnęła powrócić do przebrzmiałej już oligarchii magnackiej i szlacheckich republikańskich wolności w nadziei, że będzie to najlepszy sposób zachowania wyzysku pańszczyźnianego na folwarkach a nieodpowiedzialnej anarchii w rządach państwem" . Autor odrzucał przypuszczenie, że np. utrzymanie szeregu instytucji, przyjętych po Sejmie Czteroletnim mogło równoważyć społeczne treści konstytucji grodzieńskich. Decydującym dlań było, że "znikają plenipotenci miejscy z sejmu i nikłe gwarancje szanowania umów dziedzica z poddanymi chłopami. Zamiast tego pojawia się w prawach kardynalnych artykuł warujący nienaruszalność władzy szlachcica nad pańszczyźnianymi chłopami". Temu faktowi - zdaniem autora - trudno było nawet przeciwstawić "utrzymane nadal zdobycze - w stosunku do mieszczan, organizacji wewnętrznej miast, porządku sejmowania i ustroju sądów". Świadczyły one co najwyżej o tym, że "nie można było w zupełności cofnąć koła historii i nawet reakcja musiała coś niecoś z reform tych zatrzymać". Sprzeczności tkwiące w konstytucjach grodzieńskich były zatem pozorne: "Obraz, jaki na podstawie obrad sejmu - otrzymujemy, jest jeszcze jednym dowodem na prawdę, że niepodległości państwowej mimo złudnych deklaracji nie mógł uratować obóz, który związał swe istnienie z zacofaniem i konserwatyzmem stosunków społecznych".

Opowiedzenie się Zdzisława Kaczmarczyka za obowiązującymi w latach pięćdziesiątych szablonami miało - na szczęście - charakter deklaratywny i nie przeszkodziło mu w podjęciu poważnego zadania ze świadomością jego złożoności, ale sprawiło pewną jednostronność interpretacji i sporo niedokładności. To samo należy powiedzieć o monografii Jana Wąsickiego, która z wydawnictwem ostatniego tomu Volumina Legum ściśle korespondowała. De facto stanowiła ona opracowanie nie tyle wadliwe metodologicznie, ile grzeszyła brakiem staranności, pewną powierzchownością ocen i pochopnością w wyciąganiu wniosków. Obie publikacje spotkały się zresztą z krytyką, choć była ona dość stonowana. Warto wskazać na to, że J. Wąsicki oparł swe wywody o szereg nieznanych wcześniej źródeł, w szczególności o niewykorzystany przez poprzedników cenny diariusz obrad.

Do bardziej kompleksowych badań nad sejmem grodzieńskim wrócono dopiero w ostatnich latach osiemdziesiątych. Na seminarium Andrzeja Zahorskiego powstała wtedy dysertacja poświęcona Fryderykowi Moszyńskiemu, jednemu z architektów dzieła z 1793 roku, pióra Łukasza Kądzieli. Młody i utalentowany badacz napisał polityczną biografię najbliższego współpracownika Stanisława Augusta, zarazem zaufanego Sieversa, choć w istocie dał także elementy monografii ostatniego sejmu. Jego praca zatytułowana "Między zdradą a służbą Rzeczypospolitej. Fryderyk Moszyński w latach 1792-1793" ukazała się dopiero w 1993 r., ale poprzedzona szeregiem mniejszych, cennych tekstów, umieszczonych w periodykach, wydatnie wzbogaciła naszą wcześniejszą wiedzę o wydarzeniach rozgrywających się na sejmie w Grodnie. Autor odszedł od stereotypów, przeniósł punkt ciężkości rozważań na nowe płaszczyzny, sięgał do nowych materiałów, umożliwiających stawianie nowych pytań. Pytał o układy i kulisy wydarzeń, o motywy i argumenty, badał infrastrukturę, narzucającą wybory, z których żaden nie był dobry. Kądziela przeciął stary spór o to, ilu patriotów walczyło w sejmie ze zwolennikami orientacji prorosyjskiej. Przyjął zasadnie, że po wyemigrowaniu przywódców stronnictwa konstytucyjnego z lat Sejmu Czteroletniego oraz w wyniku absencji tych, którzy do Grodna nie przyjechali, nie chcąc firmować cesji, polityczna inicjatywa znalazła się wyłącznie w rękach stronników Rosji. Także ci nieliczni spośród opozycjonistów, którzy protestowali w stylu Reytana, byli w istocie święcie przeświadczeni o tym, że uchwalenia traktatów cesyjnych uniknąć się nie da, co więcej, że związek z krajem rządzonym przez potężną i łaskawą władczynię, której imperium rozciąga się "od strefy lodowatej, gdzie słońce słabe tylko rzuca promienie, aż prawie do linii, gdzie nieznośne sypie ognie" i która w związku z tym, wszystko posiadając, niczego już więcej pożądać nie może, stanowi jedyne rozwiązanie. Podstawowy podział sejmujących przebiegał między przywódcami konfederackimi na Litwie, braćmi Kossakowskimi, a królem i skupionymi wokół niego weteranami Rady Nieustającej sprzed 1788 r., z Kazimierzem Raczyńskim i Fryderykiem Moszyńskim na czele. Zrazu przewagę w otoczeniu Sieversa uzyskali Kossakowscy, posiadający rozległe koneksje w Petersburgu, cieszący się nimbem najwierniejszych spośród wiernych sług carycy, utrzymujący w ryzach liczną klientelę wśród posłów Wielkiego Księstwa. Głosili separatyzm litewski, nie odrzucając nawet groźby zerwania unii; opowiadali się za trwaniem Targowicy, która gwarantowała im władzę i bezkarność. Pozycji Kossakowskich mogła zagrozić jedynie taka sama orientacja prorosyjska, która była w stanie przekonać Sieversa, że jej program na dalszą metę bardziej odpowiada interesom Katarzyny. I właśnie program różnicował uczestników sejmu, przynajmniej w kuluarach, poza ławami w izbie sejmowej: o ile Kossakowscy chcieli powrotu do ustawodawstwa 1775 lub nawet z 1717 r., o tyle politycy skupieni wokół króla myśleli raczej o państwie w miarę scentralizowanym, sprawnie zarządzanym przez wzmocnioną władzę wykonawczą, dobrze administrowanym, opartym o zracjonalizowany i bardziej skuteczny system praw.

Między tymi ugrupowaniami lawirowali targowiczanie z Korony, tacy jak Antoni Pułaski, Józef Ankwicz czy Piotr Ożarowski, może najzręczniej żonglujący hasłami złotej wolności, ale przecież także wiążący przyszłość ze wspaniałomyślnością "najpotężniejszej imperatorowej". Ł. Kądziela nie uważał swego podziału za sterylny i nieprzemakalny, przeciwnie - podkreślał wciąż obecną wśród swoich bohaterów gotowość do metamorfoz, dyktowaną przez osobiste widoki, prywatę, prowincjonalizm i partykularyzm, ale jednocześnie bronił tezy o tym, że to zapatrywanie na ustrój przyszłego okrojonego państwa, czy raczej pseudopaństwa, jakże silnie nieraz splecione z perspektywami osobistych karier, dyktowały polityczną grę. Znajdował na tym poważne argumenty. Jednym z nich był - jego zdaniem, trafnie - budżet, a zwłaszcza spór o wielkość armi. Kossakowscy mający w swych szeregach hetmana litewskiego, chcieli jak największej liczby etatów wojskowych: chronili w ten sposób prerogatywę buławy - ostoi starego ustroju. Król natomiast i jego współpracownicy - przy wszystkich dzielących ich różnicach - zakładający podobnie gwarancję bezpieczeństwa państwa w sojuszu z Rosją, wypowiadali się za redukcją armii, głosząc że skoro utrzymanie państwa niepodległego i potężnego jest niemożliwe to przynajmniej powinno ono być państwem sprawnym i rządnym. Odnieśli w końcu sukces, bo wydatki cywilne uchwalone przez sejm przekraczały kwoty przeznaczone na wojsko. Był to ważny dylemat, który nie zawsze był przez podatnych na demagogię posłów rozumiany; służył też przeciwnikom Stanisława Augusta do oskarżania go o celowe osłabienie siły militarnej państwa. Posłowie w szczególności nie przyjmowali do wiadomości, że w grę wchodziła rachuba na ochronę kraju przez Rosję przed ekspansywnością Prus, nakazująca zachowywać umiar w oporze okazywanym Sieversowi. Taktyka ta okazała się słuszna, albowiem - jak to wykazał Kądziela - właśnie po przejęciu przez sejm podczas słynnej sesji "niemej" cesyjnego traktatu pruskiego zawiązała się trwająca już do końca obrad współpraca ambasadora ze stronnikami królewskimi, którzy zdecydowali się wtedy gremialnie powrócić do Grodna. W rezultacie doszło do osłabienia pozycji Kossakowskich oraz do rozpoczęcia drugiego etapu prac nad reformą ustroju. I chociaż prawdą jest, że ta ostatnia była osobiście podsunięta przywódcom targowickim przez Katarzynę jeszcze wiosną 1792 r. i żaden z późniejszych projektów, pojawiających się na posiedzeniach deputacji do formy rządowej poza nią nie wykraczał i choć utrzymano podział na prawa kardynalne, materiae status i pozostałe, wzorowany na konstytucji z 1768 r., ograniczano kompetencje monarchy (karząc Stanisława Augusta za poparcie udzielone reformie na Sejmie Czteroletnim) oraz osłabiono znacznie sejmu walnego w stosunku do Rady Nieustającej - to przecież pozostawiono też - w kilku przypadkach bez żadnych zmian - wiele postanowień z lat 1788-1792. I tak utrzymywały moc konstytucje o komisjach policyjnych i skarbowych, zachowano jednolitą dla całego kraju komisję edukacyjną. Również ustawy opisujące terytorialny zarząd kraju stanowiły dosłowne lub tylko nieznacznie zmodifikowane powtórzenie konstytucji Sejmu Czteroletniego. Rosja zagwarantowawszy sobie kontrolę nad Rzeczpospolitą, nie sprzeciwiała się sprawnej administracji i skutecznemu prawu; odwracając się od Kossakowskich pozostawiła szczegóły do decyzji Sieversa i lojalnych wobec niego Polaków. Oczywiście współpraca ta nie układała się i nie mogłą układać się harmonijnie, a ambasador rosyjski, którego zadanie było zresztą niezwykle trudne, chętnie szantażował swych skłóconych partnerów, nie rezygnując do końca z kokietowania również przeciwników reform. Dowodziłaby tego lista tych, którym powierzono funkcje w magistraturach Rzeczypospolitej, utworzonych w ostatnich dniach sejmu. Obok regalistów nie należących do Targowicy, starych działaczy starej Rady Nieustającej, a nawet działaczy Sejmu Czteroletniego (takich np. jak Józef Wybicki), znaleźli się na niej liczni konsyliarze targowiccy i grodzieńscy, skompromitowani serwilizmem wobec ambasadora i jego mocodawczyni, zasłużeni bojownicy o rozbiorowe traktaty, wreszcie wielu prostych sług najgorszej reputacji, którzy w sejmowej izbie wykonywali tzw. czarną robotę.

Wszyscy przywódcy traktowali zresztą uchwały grodzieńskie jako tymczasowe, wyrażając nadzieję, że następny - zwołany w bardziej sprzyjających okolicznościach - położy kres różnie zresztą pojmowanym deformacjom i złoży władzę w ręce ludzi, lepiej rozumiejących interes kraju. Zwłaszcza grupa wokół Stanisława Augusta liczyła na to, że poprawne stosunki z Rosją pozwolą Rzeczypospolitej, "jednej i nierozdzielnej" - jak głosiła jedna z konstytucji - dobrze zorganizowanej i rządnej, opartej na zgodnej współpracy wszystkich światłych umysłów, "zmniejszyć klęsk naszych rozciągłość" i odzyskać utraconą suwerenność. Co do tego bowiem nie było wątpliwości, że Rzeczpospolita nie jest już - jak obwieszczały to prawa kardynalne - "wolną i nikomu niepodległą". Nad grodzieńskimi obradami unosił się długi cień, "Traktatu aliansu, przyjaźni i związku", jaki Rzeczpospolita i Rosja zawarły 16 października 1793 r. Traktat - jak wiadomo - zakazywał Polsce prowadzenie samodzielnej polityki zagranicznej i uzależniał dalsze reformy od woli carycy. Przyznawał on Rosji prawo wprowadzania wojska w granice Rzeczypospolitej i budowania w niej magazynów dla armii. Ustrój resztek ziem tworzących Rzeczpospolitą uzyskał gwarancję ze strony Petersburga. Ale z tym się rychło pogodzono i sejmujący opuszczali Grodno w przekonaniu, że potrafili zapobiec większemu złu, że nie stając w obronie pozycji, które były stracone, jednocześnie pozostawili sobie furtkę, otwierającą - jak sądzili - lepsze widoki na przyszłość.

Powyższa opcja znajdowała odbicie w toku grodzieńskich obrad i w ich klimacie. Zatrzymajmy się zatem krótko na porządku sejmowania, którego trzymano się w Grodnie oraz przyjrzyjmy towarzyszącej obradom atmosferze.

Przypomnijmy wpierw, że sejm, którego podstawowym zadaniem miało być zaakceptowanie drugiego podziału kraju przez uchwalenie traktatów cesyjnych i traktatów "przymierza" oraz zreformowanie "rządu wywróconego przez spisek warszawski", stanął przed problemami trudnymi i niewdzięcznymi. Podnosiło skalę trudności trwanie konfederacji targowickiej, która wprawdzie po akcesie do niej króla i sporej grupy zwolenników reformy straciła pierwotne ultrakonserwatywne oblicze, ale która reaktywowana w swej aktywności w przeddzień grodzieńskich obrad, podtrzymywała rozbicie kraju i jako druga władza w państwie powolna rosyjskiemu ambasadorowi w Warszawie, mogła skutecznie paraliżować prace sejmu.

O przyszłość konfederackiego węzła toczyły się zresztą zaciekłe i długie spory. Ponieważ Katarzynie zależało na ratyfikacji podziału ziem Rzezczypospolitej przez najwyższą reprezentację narodową, uniwersał na sejm podpisał Stanisław August - jak wiadomo - nie w imieniu władz konfederackich, ale "za zdaniem" specjalnie w tym celu reaktywowanej Rady Nieustającej. Sejmiki miały burzliwy przebieg i mimo nacisków dokonały wyboru posłów, który nie całkiem pokrywał się z listą życzeń rosyjskich i konfederackich decydentów. O składzie sejmujących można zresztą powiedzieć wiele ciekawego. Liczba ich była mniejsza niż na wcześniejszych sejmach stanisławowskich. Ze zrozumiałych względów szereg ław świecił pustką, bo zmniejszyła się liczba sejmików po zajęciu znacznych połaci kraju przez wojska rosyjskie i pruskie; o obecności posłów zza "kordonów" nie mogło być mowy. Tylko reprezentację województwa inflanckiego dopuszczono na obrady. Do Grodna przybyła zaledwie garstka senatorów. Liderzy Sejmu Wielkiego na ogół pozrzekali się godności i przebywali zagranicą. Inni nie uznali za stosowne osobiście przykładać ręki do podziału kraju; wielu protestowało po grodach. Pod różnymi pozorami absentowali się przywódcy Targowicy. Niechętnie przybył król. Nieobecnych zastępowali arbitrzy, których codziennie trzeba było usuwać z izby, z reguły przy pomocy siły. Tak więc z uwagi na skład sejmujących elementy kontynuacji w organizacji prac sejmowych sąsiadowały z elementami nowymi, dotychczasowej praktyce albo nieznanymi, albo uznawanymi za odstępstwo od tradycji i prawa.

W ceremoniale inaugurujących sejm i podczas pierwszych sesji przeważały elementy starego porządku, reasumowanego konstytucjami z 1764, 1766 i 1775 r., a także mniej czy bardziej skrywanych nawiązań do formalnie zniesionych norm z roku 1791. Po staremu sejm rozpoczął się mszą i kazaniem, poczem - też zgodnie z tradycją - przystąpiono do elekcji marszałka i do roztrząsania tekstu roty marszałkowskiej przysięgi. Utrzymując formalnie konfederację targowicką, która potrzebna była Sieversowi na wypadek przesadnej knąbrności sejmujących, stany nie zgodziły się na poddanie sejmu konfederackiej kontroli. Od ubiegania się o fotel marszałka wyłączono marszałków konfederackich i ich zastępców. W rocie przysięgi, przygotowanej dla Bielińskiego, akcent dość dwuznacznie spoczywał na wierności "nie Rzeczypospolitej, a sejmującym stanom skonfederowanej Rzeczypospolitej" Nawet Józef K. Kossakowski twierdził, że "zna iż konfederacyja jest pod władzą sejmu", zaś posłowie opozycyjni wielokroć podnosili, że "węzłem konfederacyi związani nie są narodem". Również na samym początku sejm odżegnał się od przypisywanego mu jakobinizmu. Józef Ankwicz, marszałek starej laski, oświadczył jako senior województwa krakowskiego: "Zamykamy drzwi przed zarazą, aby ona i do nas nie weszła". Oczywiście jakobinizm traktowano rozciągliwie, jako symbol rewolucyjnego rozpasania, sprzeniewierzenie się tradycji. Służył on za punkt wyjścia do krytyki zagrażającej z Francji demokracji i do podkreślania, że Rzeczpospolita ma ustrój arystokratyczny, czyli ani demokratyczny ani oligarchiczny. Stosunek do rewolucyjnej Francji - temat obecny w sejmie przez cały czas - zasługuje z pewnością na osobne badanie.

Nie brak było jednak także innowacji. Z oczywistych względów sejm zrezygnował z przeprowadzenia rugów, niechętnie zaakceptował zasadę obradowania przy drzwiach zamkniętych (semotis arbitris), choć udziału widowni domagali się przez cały czas populistyczni opozycjoniści. Istotniejsze było z pewnością to, że od momentu elekcji marszałka sejmowego obrady prowadzono w jednej tylko izbie: sejmowej, a nie jak dawniej mówiono:poselskiej. Czy stało się tak dlatego, że senatorów była garstka? Czy też z tego względu, że rosyjski ambasador chciał, aby potulni senatorowie wywierali uspokajający wpływ na skorych do burd reprezentantów sejmikowych? A może - nie ufając ani jednym ani drugim - chciał mieć wszystkich pod jednoczesną stałą kontrolą? Można się tylko domyślać, że decyzja o odrzuceniu zasady dwuizbowości, która zapadła jeszcze przed otwarciem sejmu, ułatwiała rosyjskie ingerencje w obrady. Inna sprawa, że stare regulaminowe niejasności, pomnożone przez uchylenie odpowiednich konstytucji z 1791 r. narzucały improwizowanie, skoro wszystkie wcześniejsze regulacje odnosiły się do sejmu, który schodził się i rozchodził, ale w którym prawdziwą świątynią praw (Officina legum) była zawsze izba poselska, która debatowała - kiedy chciała - bez udziału monarchy, ministrów i senatorów. Sejm zrezygnował z niektórych solennitates: nie było czytania paktów konwentów, skryptów ad archivum, sprawozdań z posiedzeń rad senatorskich oraz składania wotów. W szerokim zakresie uwzględnił też zasadę jawności obrad w izbie. W Grodnie przeważała praktyka, że wota wypowiedziane w trakcie turnowania należy wpisywać do ksiąg ziemskich grodzieńskich, a nawet, że należy "aktykować" oddawane w toku głosowania kreski. Można zrozumieć ten zwrot od tak silnie przez poprzedni sejm obwarowanych sekretnych form sejmowania, z gałkami, tajnymi turnusami, zamykanymi na klucz wazonami itp. Zasada otwartej kurtyny w samej izbie pozwalała przywódcom, w szczególności Sieversowi, skuteczniej panować nad zgromadzonymi stanami.

Sejm grodzieński próbował również uporządkować to, co tradycyjnie określano jako "decydowanie projektów", czyli problem inicjatywy ustawodawczej, sposób prowadzenia debat, tryb podejmowania uchwał (konkludowania). Aprobując starą zasadę przemawiania interlocutorie, narzucił alternatę głosu, stanowiąc, że w każdej sprawie wolno się "przymówić" tylko dwa razy, raz przed głosowaniem, drugi raz w jego trakcie. Dla zabrania głosu potrzebna była zgoda marszałka; zasada była tym trudniejsza do wyegzekwowania, że w Grodnie nie było podmiotu, który by mógł to uczynić, a Stanisław Bieliński był powszechnie lekceważony. Utrzymane zostały też ustanowione przez Sejm Wielki zasady pracy nad projektami. Sejmujący wciąż upominali się o to, by dyskutować je w kolejności zgłoszeń, aby opatrywano je w podpisy (a nie tylko inicjały), aby składanie podpisów odbywało się pod kontrolą izby - przy stoliku sekretarza a nie "ustronnie", aby nowych projektów nie przyjmowano w czasie głosowania, aby nie wprowadzano pod obrady nowych, przed zakończeniem prac nad starszymi, w końcu - aby nie formułowano ich w ostatnim tygodniu sejmowania. Nieufni posłowie wciąż też upominali się, aby projekt odczytywał sam projektodawca. Domagano się, aby nie brać projektów do deliberacji w imieniu nieobecnych. Lepiej miała się rzecz z samym głosowaniem. Jak wiadomo - sejm grodzieński zniósł turnus podwójny - najpierw jawny, potem sekretny. Wszystkie głosowania miały być odtąd jawne. Oczywiście nie dochodziło do turnusu, kiedy już uprzednio izba jednomyślnie poparła lub odrzuciła projekt. Było w Grodnie praktyką, że głosowanie rozpoczynał senat (kierował nim referendarz litewski działający na zlecenie marszałka "narodowego"), kończyli zaś posłowie pod nadzorem marszałka sejmowego. Osobno głoszono wynik głosowania senatorów, osobno posłów; arytmetyczny wynik łączny był wynikiem ostatecznym. Zakazane było absentowanie się od głosowania, albo wstrzymywanie się od głosu, źle przyjmowano praktykę "brania projektów do deliberacji"; wydawała się podejrzana, no i zabierała czas. Nieobecności nie usprawiedliwiano, gniewały w szczególności puste krzesła senatorów: kilka razy próbowano ich powrót wymuszać.

Wysiłki na rzecz usprawnienia techniki prac sejmowych wydają się dowodzić, że zarówno Sieversowi jak i stronnikom króla zależało na efektywnym i możliwie rychłym zakończeniu obrad. W istocie sejm przestrzegał już zasad, które formalnie miał uchwalić dopiero w ostatnim dniu sejmu, czyli 23 listopada. Potwierdza to - jak się wydaje - zwycięstwo królewskiego scenariusza obrad, który przeciągające się obrady - które przecież w założeniu miały trwać tylko dwa tygodnie - ratował przy pomocy instytucji prorogacji, wobec licznych prób zalimitowania ich przez Kossakowskich. Limita dawała możność utopienia reformy formy rządu i prolongowania ogromnej władzy, jaką zgromadziło w swym ręku stronnictwo skupione wokół biskupa inflanckiego i hetmana litewskiego. Z kolei prorogacja mogła okazać się jedną szansą cząstkowych reform w kadłubowym organiźmie Rzeczypospolitej. Bez walki oczywiście obyć się nie mogło; przez prawie pół roku toczyła się ona ze zmiennym natężeniem, by wszakże w końcu przynieść pyrrusowe wprawdzie ale wyraźne zwycięstwo połączonym siłom ambasadora i króla.

Atmosfera obrad nie mogła być dobra. Jednym z powodów była z pewnością presja rosyjska i pruska; pierwsza była bezpośrednia, druga pośrednia, choć niemniej groźna i dokuczliwa. To prawda, że terror stosowany przez Sieversa był starannie dawkowany, że polegał na groźbach i szantażu, a nie na strzelaniu; areszt stosowano z umiarem i pewną dyskrecją. Dla czułej na swe przywileje szlachty oznaczało to jednak jednoznaczne gwałcenie wolności stanowych oraz immunitetu poselskiego i wyzwalało postawy agresji lub skłaniało do demagogicznych tyrad. Wiele godzin spędzano w stanie biernym (in passivitate), w "zmartwieniu" i "zgwałceniu"; codziennie w izbie trwało "najsprośniejsze zamieszanie" i "gomon niezmierny", kiedy to przemawiano "tłumnie", "gminnie", "zgrajnie" i kiedy jedynym wyjściem z impasu nader przewrotnie prowadzonych przez Bielińskiego obrad pozostawał chłodzący umysł proceder całowania ręki królewskiej.

Sejm w Grodnie był widowiskiem, które przykuwa uwagę nie tylko historyka ustroju. Fascynuje on badacza obyczaju szlacheckiego, szeroko pojętej kultury, historyka idei, języka staropolskiego. Jest bowiem udokumentowany przez bogaty materiał źródłowy, w szczególności przez diariusze. Przebiegły biskup inflancki Józef Kossakowski darł szaty: "A jeśli jest kto, co wierny diariusz sejmu teraźniejszego pisze, to nam niewiele przyczyni sławy ze sposobu obmierzłych sprzeczek tego sejmowania".


Copyright 1998 by Biblioteka Kórnicka PAN and Centrum Elektronicznych Tekstów Humanistycznych