|
Marian Drozdowski
Impresje nad czasem dokonania likwidacji I Rzeczypospolitej
Wersja 1.0.0
z dnia 12.10.1998 r.
Wypadki, które doprowadziły w końcu do ostatecznej likwidacji I Rzeczypospolitej,
były już oświetlane z wielu płaszczyzn. W efekcie dało to obszerną, tak
polską, jak i obcojęzyczną literaturę, stworzoną najpierw przez publicystów
politycznych, a później przez zawodowych historyków. Wydawać się zatem
może, że o rozbiorach powiedziano już wszystko i następne studia mogą jedynie
pogłębiać te kwestie w skali lokalnej, bądź uszczegółowiać znany już podstawowy
zrąb faktów. Szeroko dyskutowane w swoim czasie studium Bogusława Leśnodorskiego
mogło dowodzić, że zakończyła się trwająca w historiografii polskiej przez
co najmniej półtora wieku dyskusja o przyczynach rozbiorów. W ostatnich
latach obserwować można próby jej wznowienia. Jerzy Topolski zaproponował
nowe ujęcie metodologiczne badań nad przyczynami rozbiorów, zaś Andrzej
Feliks Grabski - nowe interpretacje historiograficzne, zwłaszcza w odniesieniu
do ustaleń historycznej szkoły krakowskiej. Nie stworzono jednak dotąd
ani monografii całej akcji cesyjnej, ani też wyczerpujących opracowań poszczególnych
rozbiorów. Polskiej historiografii nie może już zadowalać ani obszerne
dzieło Józefa Ignacego Kraszewskiego, ani też tłumaczenie cennej do dziś
książki Roberta Howarda Lorda. W ostatnim czasie doczekaliśmy się wprawdzie
zebrania podstawowych informacji o poszczególnych rozbiorach w przystępnie
napisanej i bogatej w faktografię książce Tadeusza Cegielskiego i Łukasza
Kądzieli, ale można ją uznać za wstępny etap prac nad naukową monografią.
Do takiej obaj autorzy oraz zajmujący się dziejami dyplomacji i pierwszym
rozbiorem Jerzy Michalski wydawali się być najlepiej przygotowani. Jednak
przedwczesna śmierć Łukasza Kądzieli jeszcze bardziej ograniczyła te możliwości.
Wypada teraz postawić kwestię niedocenianych dotąd elmentów, które winny
dodatkowo wzbogacić problematykę rozbiorów. Należy do nich zaliczyć czas
ich przeprowadzenia, który naszym zdaniem był jednym z zasadniczych czynników
powodzenia w każdym z trzech przypadków. Chcemy tu wyrazić opinię, że rozbiory
były nieuniknione nawet w sytuacji, gdyby Rzeczpospolita przeprowadziła
znacznie głębsze reformy ustrojowe, dokonała skutecznej aukcji wojska i
systemu skarbowego oraz zmobilizowała do obrony zagrożonej niepodległości
znacznie szersze kręgi ówczesnego społeczeństwa. Nie zapobiegłaby rozbiorom
także sprawniejsza działalność dyplomatyczna na arenie międzynarodowej,
a odpowiedzialni za politykę zagraniczną mieliby właściwe rozeznanie tak
w zamierzeniach, jak i faktycznych działaniach głównych państw europejskich.
Dysproporcja sił między państwami zaborczymi, a nawet rzeczywiście wzmocnioną
Rzeczpospolitą nadal byłaby tak duża, że można by prognozować jedynie dłuższy
opór wobec przemocy, przyjmując zarazem, że znikąd nie nadejdzie wsparcie
dla zagrożonego likwidacją państwa. Innymi słowy, rozbiorów dokonano w
najwłaściwszym dla zaborców momencie i trudno państwom w nich uczestniczącym
odmówić talentu skrupulatnego wykorzystania do tego celu wszystkich sprzyjających
okoliczności.
Niemal przez całe XVIII stulecie Rzeczpospolita znajdowała się pod nieustanną
kontrolą rosyjską i w praktyce była protektoratem wschodniego imperium.
Wykorzystując uwikłanie Rosji w konflikty zewnętrzne i niepewną sytuację
wewnętrzną, zwłaszcza po obaleniu Piotra III i w czasie powstania Pugaczowa,
Prusy i w mniejszym stopniu Austria zdołały wymusić na niej częściową rezygnację
z kontroli nad Polską. Porzucenie przez Katarzynę II koncepcji utrzymania
w swym ręku całej Rzeczypospolitej należy uznać za największe osiągnięcie
dyplomacji pruskiej czasów Fryderyka II i jego następcy w tej części Europy.
W dodatku czyniono to za każdym razem w tak dogodnym dla inicjatorów czasie,
że innym państwom pozostawało jedynie bierne przyglądanie się rozbiorom.
W czasie pierwszego rozbioru dążono do uniknięcia nowego konfliktu po
wyniszczającej wszystkich uczestników wojnie siedmioletniej. Austria i
Prusy rozglądały się za możliwością wyrównania sobie strat materialnych
i ludzkich. Targana wewnętrznymi konfliktami Rzeczpospolita nie była już
przedtem postrzegana jako wiarygodny partner dla żadnego z organizujących
się na nowo bloków państw, a transakcje częściami jej terytorium w zgodnej
opinii mogły stanowić atut dla utrzymania tak pożądanej równowagi między
mocarstwami. Walczące ze sobą frakcje i koterie nie gwarantowały na zewnątrz
politycznej stabilności państwa, a dla potencjalnych sojuszników Rzeczpospolita
nie reprezentowała godnej uwagi siły politycznej i wojskowej. Nie mając
nawet przepisanych prawem z 1717 roku 24000 żołnierzy, wśród których przeważała
w dodatku przestarzała kawaleria, nie liczyła się militarnie i nie była
w stanie zbrojnie przeciwstawić się gwałtom. Brak powodzenia we wspieraniu
konfederatów barskich zniechęcił Francję do zabiegania o umocnienie wpływów,
tym bardziej, że w tej dobie zależało jej na umocnieniu związków z Austrią,
pretendującą z kolei do polskich nabytków. Podobne roszczenia wysunął Fryderyk
II, pewny poparcia tak angielskiego, jak i rosyjskiego w miarę wchodzenia
od 1764 roku w coraz ściślejsze związki z dworem petersburskim. Penetrację
dworów cesarskich w Polsce próbowała ograniczać Turcja, lecz po klęskach
z Rosją nie mogła podjąć konkretnych działań. Utrzymywała się tu niechęć
do tradycyjnego współdziałania z Francją z powodu sojuszu monarchii Ludwika
XV z Austrią w dobie siedmioletniej. Turcji czyniły też awanse Prusy, co
z kolei paraliżowało jej działania w Polsce, nawet gdyby zdolna była do
skutecznych działań w jej obronie, także ze względu na własny interes,
jakim byłoby odzyskanie Kamieńca Podolskiego.
Inne państwa odgrywały jeszcze podrzędniejszą rolę, nawet jeśli wobec
Rzeczypospolitej zachowywały postawę życzliwą, jak Saksonia czy Szwecja.
Stan kompletnej bezsilności, w jakiej znalazła się ona w początkach lat
siedemdziesiątych, był obojętnie przyjmowany w Europie Zachodniej. W polityce
międzynarodowej dominowało wówczas pragnienie zachowania pokoju i zaleczenia
ran po kosztownej wojnie z lat 1756-1763. Prusy i Austria wysunęły żądania
zrekompensowania swych strat materialnych poprzez rozbiór Polski i nie
napotkały dla tej idei znaczącego sprzeciwu. Toteż powodzenie akcji rozbiorowej
zależało wyłącznie od zgodnego działania jej uczestników. Jak wiadomo szansa
ta nie została zmarnowana i w rezultacie zagarnięto nawet więcej niż przewidywała
konwencja petersburska z 5 sierpnia 1772 roku. Pruskie i austriackie uzurpacje
graniczne nie wzbudziły protestu innych państw, nawet współuczestniczącej
w aneksjach Rosji, choć w chwili podpisywania aktu rozbiorowego starano
się przestrzegać zasady równości działów. Zaskoczone rozbiorem były nie
tylko inne państwa, ale i nieliczni polscy rezydenci na obcych dworach.
Wymuszona na sejmie warszawskim "dobrowolna" zgoda na odstąpienie terytoriów
oznaczała zarazem dalsze ograniczenie niezależności i trwałe odtąd narzucenie
rosyjskiego protektoratu. Prowadzona dzięki politycznej zręczności Stanisława
Augusta akcja reformowania struktur państwowych i unowocześniania gospodarki
nie zmniejszyła dysproporcji w potencjale Rzeczypospolitej i mocarstw zaborczych.
Wiele wskazuje na to, że wewnętrzny rozwój zwłaszcza Prus i Austrii postępował
znacznie szybciej. Mimo wysiłków strony polskiej nasilała się też jej polityczna
izolacja, a świadomość tego stawała się powszechna. Nikt nie kwapił się
z poważnym i obliczonym na dłuższą metę popieraniem polskich interesów.
Propruskiej polityce i wyrywaniu się z objęć Rosji w okresie Sejmu Wielkiego
bystrzejsi obserwatorzy polityczni nie wróżyli powodzenia. Narastającego
zagrożenia nie dostrzegali też w większości nowi, mianowani przez Sejm
reprezentanci Polski w stolicach europejskich. Nie potrafili oni zorientować
się zwłaszcza w meandrach polityki rosyjskiej i pruskiej, co dla ocalenia
niepodległości miało rychło przynieść katastrofalne rezultaty. Uszczęśliwiany
na siłę dziedzicznym tronem Rzeczypospolitej elektor saski, Fryderyk August
III, zręcznie uchylał się od oficjalnego przyjęcia tego zaszczytu, gdyż
mogło to w przyszłości zaszkodzić także jego krajowi. O trafności tych
przewidywań niebawem przekonała wojna polsko-rosyjska 1792 roku, którą
Rosja przeprowadziła nie tylko bez dyplomatycznych komplikacji, ale i z
poparciem Prus, dotąd "oficjalnego" sprzymierzeńca Rzeczypospolitej. Wnet
po jej zakończeniu Fryderyk Wilhelm II i jego ministrowie zażądali od Rosji
kolejnych nabytków w Polsce. Miała to być cena za udział w przygotowywanej
wówczas wojnie przeciwko rewolucyjnej Francji, a obietnica zgodnego współdziałania
z Austrią skłoniła tę ostatnią do poparcia pruskich pretensji. Solidarność
obu państw zmuszała z kolei Rosję do zrezygnowania z planów zachowania
całej Rzeczypospolitej w obrębie swoich wpływów i kontynuowania polityki
protektoratu. Owocami własnego militarnego zwycięstwa należało podzielić
się z Prusami. Kolejny rozbiór Polski, przygotowany przez dyplomację obu
państw przy czynnym współudziale Austrii latem i jesienią 1792 roku, miał
więc scementować antyfrancuską koalicję. Klęski sprzymierzonych, poniesione
rychło nad Renem i w Belgii, przyspieszyły pertraktacje rozbiorowe i zadecydowały
o ich powodzeniu, mimo że Rosja niebawem ujawniła zamiar znacznego rozszerzenia
swych żądań terytorialnych. Brak Austrii przy podpisywaniu 23 stycznia
1793 roku kolejnej petersburskiej konwencji rozbiorowej miał zostać wyrównany
solidarnym poparciem pozostałych zaborców przy staraniach o przejęcie Bawarii.
Ponieważ nadzieje na realizację tej wymiany rychło okazały się płonne,
a zasięg nabytków Prus i Rosji w Polsce nieoczekiwanie duży w stosunku
do pierwotnych ustaleń, Austria ze szczególnym wyrachowaniem wyrównywała
sobie te straty w ostatnim rozbiorze. Zachłanność pruska i rosyjska także
nie napotkały sprzeciwu, co dodatkowo potwierdza fakt wybrania najwłaściwszej
pory na przeprowadzenie drugiego rozbioru.
Wydarzenia z lat 1792-1793 postawiły pod znakiem zapytania zdolność
Polski do dalszego istnienia. Zredukowanie państwa do jednej trzeciej przedrozbiorowego
obszaru i liczby ludności, pozbawienie go przy tym terenów niezbędnych
do utrzymania względnej gospodarczej samodzielności, zrodziły skrajne projekty
co do jego dalszych losów. Elementy radykalne parły do wzniecenia powstania
i wywalczenia niepodległości bez oglądania się na koszty, łudząc się, że
plan ten zostanie poparty przez Francję, Szwecję i Turcję. Państwa te miałyby
wspólnie wywrzeć nacisk na Rosję z chwilą wybuchu insurekcji. Oczekiwano,
że będą to skuteczne działania, zapewniające powodzenie powstania. Natomiast
obóz zachowawczy i niektórzy z byłych przywódców obozu patriotycznego na
Sejmie Wielkim stali teraz na stanowisku zacieśnienia związków z Rosją
do tego stopnia, że Stanisława Augusta zastąpić miał na tronie wnuk Katarzyny
II, wielki książę Konstanty. Rychło górę wzięło przekonanie o konieczności
podjęcia walki zbrojnej, lecz zamiast spodziewanego powodzenia i międzynarodowego
poparcia przyszły klęski militarne i brak akceptacji działań insurekcyjnych
na zewnątrz, a w ich wyniku ostateczny rozbiór państwa.
Wybuch powstania nastąpił w nader niesprzyjającym dla spiskowców czasie.
W praktyce został wymuszony działaniami ambasady rosyjskiej i Rady Nieustającej.
Z obawy przed rozproszeniem większości oddziałów musiano rozpocząć walkę,
gdy potencjalni zagraniczni sprzymierzeńcy nie tylko nie byli w stanie
czynnie wesprzeć Polaków, ale i do udzielania jakiejkolwiek pomocy bynajmniej
się nie kwapili. Jednym z powodów takiej sytuacji była radykalizacja powstania,
zwłaszcza gdy udało się opanować stolicę i powołać władze postrzegane za
granicą jako republikańskie. Swoją rolę odegrało tu również pozbawienie
realnej władzy króla i powołanie Sądu Kryminalnego, celem osądzenia i ukarania
liderów konfederacji targowickiej. Nowe władze bezzwłocznie odwołały z
placówek zagranicznych wiekszość przedstawicieli dyplomatycznych. Natomiast
nieliczni wysłani reprezentanci insurgentów znaleźli przyjęcie tylko w
stolicach, gdzie nie zapadały znaczące w skali kontynentu decyzje. Spowodowało
to w praktyce niemożność reprezentowania Polski na zewnątrz, co tym bardziej
pogłębiło izolację. W takiej sytuacji już w pierwszych tygodniach powstania
Rosja, Prusy i Austria zgodziły się, że najlepszym środkiem pacyfikacji
będzie ostateczna likwidacja krnąbrnego państwa. Rozwiązaniu temu biernie
przypatrywała się reszta Europy.
Po unicestwieniu powstania w Małopolsce i na Litwie w czerwcu i lipcu
1794 roku jego zasięg ograniczony został do Warszawy i jej przedpola. Rozpoczęte
wówczas negocjacje rozbiorowe ujawniły nieokiełznaną chęć Austrii powetowania
sobie swoistej pasywności w końcu 1792 i na początku 1793 roku. Na wypadek,
gdyby pretensje austriackie miały zostać zaspokojone w całości, Prusy zażądały
dla siebie reszty Mazowsza, Żmudzi i Kurlandii. Skłoniło to z kolei Austrię
do zacieśnienia współpracy z Rosją, czego efektem stał się traktat z 3
stycznia 1795 roku, regulujący zasięg nabytków obu państw na ziemiach polskich.
Prusy odpowiedziały niebawem zawarciem separatystycznego pokoju z Francją
w Bazylei (5 kwietnia 1795 roku) i groźbą antyrosyjskiego i antyaustriackiego
sojuszu ze Szwecją i Turcją, a nawet z Francją. Działania te wywarły spodziewany
dla Fryderyka Wilhelma II skutek i oba dwory cesarskie zgodziły się 24
października 1795 roku na dopuszczenie Prus do ostatecznego podziału. Kurlandia
i Żmudź weszły wprawdzie do zaboru rosyjskiego, Kraków musiano oddać Austriakom,
lecz Prusom udało się włączyć do swej części zdobytą przez Rosjan Warszawę.
Groźba rozpoczęcia wojny o łupy w Polsce została w ten sposób zażegnana.
Dziś wiadomo też, że ani Turcja ani Szwecja nie miały możliwości wystąpienia
u boku Prus przeciw Rosji i Austrii po klęskach doznanych na początku lat
dziewięćdziesiątych. Groźba stworzenia takiej koalicji była politycznym
blefem ze strony Prus, niemniej jednak nader skutecznym. Tak więc również
trzeci rozbiór zdarzył się w chwili najodpowiedniejszej dla jego uczestników,
a najgorszej dla Polski. Także wtedy działania na rzecz jego przeprowadzenia
stały się wewnętrzną sprawą państw zaborczych, gdyż nadrzędnym celem polityki
międzynarodowej było utrzymanie antyfrancuskiej koalicji.
Możliwość uzyskania łatwych nabytków z reszty państwa polskiego skłoniła
Austrię do wycofania części wojsk z Belgii i skierowania ich do Galicji.
Stamtąd wyruszyły one zajmować upatrzone terytoria między Pilicą, Wisłą,
Narwią i Bugiem, a nawet posuwały się jeszcze dalej na północ. Osłabione
garnizony w Belgii nie były w stanie oprzeć się naciskowi francuskiemu,
dzięki czemu znaczna część jej terytorium z Brukselą znalazła się w granicach
Francji. Zajmowanie ziem polskich wyłączyło rychło Prusy z wojny koalicyjnej
i wydatnie zmniejszyło aktywność działań armii austriackiej. Potrzebująca
koalicji Anglia mogła tylko przypatrywać się zaistniałej sytuacji i oczekiwać
korzystniejszej dla własnych interesów koniunktury. Francja natomiast zyskiwała
czas na wzmocnienie państwa i skuteczniejsze przeciwstawianie się kolejnym
koalicjom. Tłumienie powstania kościuszkowskiego i zabiegi państw zaborczych
o uzyskanie odpowiednich działów nie spotkały się ze sprzeciwami państw
postronnych. Tak, jak po wojnie siedmioletniej Rzeczpospolita nie funkcjonowała
jako pożądany partner i podmiot międzynarodowej polityki, tak na pięć lat
przed końcem wieku światła i rozumu przechodziła na ponad stulecie pod
obce panowanie w sytuacji niemal nie postrzegania tego faktu przez państwa
nie uczestniczące w akcji rozbiorowej.
W ten sposób z politycznej mapy Europy zniknęło państwo o anachronicznym
ustroju, wewnętrznej organizacji zasadniczo odmiennej od obowiązujących
w Europie standartów. W zgodnej opinii zwolenników rozwiązań absolutystycznych
była to wylęgarnia anarchii, gdzie nieposłuszeństwo wobec państwa i jego
urzędników z królem na czele podnoszono do rangi podstawowych wolności
i obywatelskich prerogatyw. Przeprowadzone po pierwszym rozbiorze i na
Sejmie Czteroletnim reformy zasadniczo nie naruszyły tradycyjnego ładu
ustrojowego, ukształtowanego przez poprzednie wieki systemu zależności
władz i społecznych porządków. Jeśli nawet w zamiarach reformatorów miało
stać się inaczej, to praktyka wprowadzania reform w życie dowodziła, że
potrwa to długie lata, a proces ten będzie podlegał stałej kontroli Sejmu,
a nie zaś organów władzy wykonawczej. Model państwa, tworzony z dużymi
trudnościami w ostatnich dwóch dziesięcioleciach XVIII stulecia, tylko
w skromnej części uwzględniał wzory oświeceniowe, powszechnie w Europie
akceptowane. Wypada więc poprzeć wyrażone ostatnio przekonanie Jacka Staszewskiego,
że reformy były w zasadzie tylko próbami przystosowania sarmackich rozwiązań
politycznych, ustrojowych i społecznych do potrzeb państwa nowoczesnego.
Działania te nie przyniosły oczekiwanych rezultatów w żadnej dziedzinie,
gdyż taki model państwa nikomu w ówczesnej Europie nie odpowiadał. Toteż
likwidacja tak reformującej się Rzeczypospolitej nie wywołała odczuwalnych
dla sprawców sprzeciwów, w dodatku nastąpiła w czasie gdy z punktu widzenia
doraźnych interesów zdecydowanej większości państw europejskich nie mogły
one zostać oficjalnie zgłoszone.
|
|